Dzisiaj opowiem Wam trochę o sobie. O
tym jak fotografuję i skąd wzięło się u mnie to hobby.
Z wykształcenia jestem inżynierem środowiska. Nigdy nie
zajmowałam się zawodowo fotografią. Jednak od
zawsze ten temat mnie interesował. W mojej rodzinie jak sięgnę pamięcią zawsze był
aparat fotograficzny. Prowadziliśmy bogate domowe archiwum. Moja Babcia i
Dziadek pozostali nieśmiertelni dzięki zdjęciom, które robili podczas podróży
po Polsce. W tamtych czasach podróżowanie po świecie nie było tak dostępne jak
teraz. Pozostawało więc zwiedzanie naszego kraju. Dziadkowie jeździli na narty
do Zakopanego i Krynicy. Latem odwiedzali nadmorskie kurorty. Z każdej podróży
przywozili zdjęcia, które od dzieciństwa mogłam podziwiać w domowych albumach.
Moja Mama miała już większe możliwości wyjeżdżania za granicę, gdyż będąc
pianistką dawała koncerty w różnych krajach. Z każdego tourne przywoziła piękne
fotografie. Nic więc dziwnego, że wychowując się w domu, w którym do tradycji
należało robienie zdjęć w najróżniejszych okolicznościach sama uznałam za
oczywiste, że aparat fotograficzny jest nieodłącznym towarzyszem życia.
Pamiętam czasy gdy stało się kilka godzin w kolejce przed
sklepem fotograficznym aby zdobyć zenitha bo plotki donosiły, że aparaty te
zostaną rzucone na rynek. Ileż radości przyniosło mi rozpracowywanie możliwości
tego sprzętu. Zmiana przesłony, czasu, ustawianie ostrości – wszystko robiło
się ręcznie. Żaden automat nie podpowiadał co trzeba robić, żeby zdjęcie „samo”
się zrobiło. To była moja pierwsza „szkoła fotograficzna”. Pokazała jak bardzo
zmiana ustawień aparatu wpływa na efekt końcowy. Nauczyłam się myśleć przy
robieniu zdjęć. Potem nastała era „idioten camera”. Aparatem robiło się pstryk
a automat już o wszystkim za nas decydował. Tego okresu nie wspominam ze
szczególnym sentymentem. „Małpki” nie dawały specjalnie dużego pola do popisu.
Domowe albumy zapełniały się setkami nudnych, sztampowatych zdjęć, oglądaniem
których zamęczałam znajomych. Sytuacja zmieniła się gdy zrealizowałam marzenie
mojego życia i pojechałam w Himalaje w 2005r. Zabrałam ze sobą (po wykonaniu
solidnego rozeznania w temacie) mały, lekki aparat mju II załadowany slajdami
fuji. Aparat miał być niezawodny i taki był. Miał mieć rewelacyjny obiektyw i
taki miał. Slajdy velvia miały doskonale oddawać kolory i tak też było. Z
podróży przywiozłam wspaniałe zdjęcia, które zachwyciły moich przyjaciół.
Wtedy
uświadomiłam siebie pewną rzecz. Istnieją dwie możliwości przyciągnięcia uwagi
widzów. Zrobić zwykłe, poprawnie wykonane zdjęcie egzotycznego miejsca albo
wykazać się dużą inwencją i pomysłowością przy uwiecznianiu codzienności. Od
tamtej pory zaczęłam robić zdjęcia wszystkiego i w każdej okoliczności.
Eksperymentując ze sprzętem i technikami obróbki zdjęć. Na wyposażeniu miałam
już lustrzankę cyfrową, kilka obiektywów: standardowy, długoogniskowy, makro. W
czasie gdy nie wyjeżdżałam w ciekawe miejsca robiłam zdjęcia w domu. Skupiając
się na wydobyciu piękna i niezwykłości rzeczy codziennych. Kwiaty na balkonie w
zachodzącym słońcu. Woda w kranie uwieczniona przy różnych czasach otwarcia
migawki. Pyłki topoli fotografowane pod światło obiektywem makro. Biedroneczki
na gałązkach, pajączki w sieci.
Coraz bardziej utwierdzałam się w przekonaniu,
że nie ma tematu który by mnie nie ciekawił. Aparat stawał się moim
sprzymierzeńcem. Pozwalał na uwiecznienie mojego nastroju. Gdy byłam radosna
tworzyłam mnóstwo pogodnych zdjęć. Gdy ogarniała mnie nostalgia moje zdjęcia
stawały się mroczne i smutne.
Doszłam do momentu, że wszystkie wolne pieniądze
wydawałam na sprzęt fotograficzny a robienie coraz oryginalniejszych i
doskonalszych zdjęć stawało się moją obsesją.
Wyjście z domu bez aparatu i przepuszczenie okazji na
wykonanie ciekawego zdjęcia było dla mnie niewyobrażalnym wykroczeniem.
Potrafiłam robić sobie przez kilka dni wyrzuty jak zdarzała się sytuacja, w
której mogłam zrobić zdjęcie a nie miałam przy sobie aparatu.
Z czasem zaczęłam publikować swoje zdjęcia w internecie na
różnych portalach fotograficznych. Zaczynając od onephoto. Potem byli obiektywni, olympusclub. Wszędzie można
mnie znaleźć pod pseudonimem klikacz. Dzięki aktywności w internecie poznałam
dużą grupę ludzi podobnie jak ja zwariowanych na punkcie fotografii. Mogłam z
nimi wymieniać poglądy na temat różnych technik robienia zdjęć. Mogłam usłyszeć
(przeczytać) uwagi dotyczące moich publikowanych prac. Wielokrotnie złościłam
się po otrzymaniu krytycznego komentarza albo gdy moje zdjęcie zostało wymoderowane.
Z czasem nabrałam do sprawy większego dystansu. Zrozumiałam, że krytyczne uwagi
przyczyniają się do tego, że mogę coraz bardziej udoskonalać swój warsztat
fotograficzny. Oglądając zdjęcia innych użytkowników portali również dużo się
uczyłam. Inspirowałam się nimi przy tworzeniu swoich prac. Aktualnie nadal
„działam” w internecie. Portale społecznościowe zrzeszające ludzi mających to
samo hobby umożliwiają również kontakty osobiste. Często umawiamy się na
wspólne plenery fotograficzne: miejscowe lub wyjazdowe. Spotykamy się w gronie
osób mieszkających blisko siebie celem pogadania o naszych wspólnych
zainteresowaniach. Fajnie jest mieć hobby i móc je dzielić z wieloma ciekawymi
ludźmi.
Wracając do mnie i tego jak fotografuję.
Lubię zatrzymać czas w kadrze. Daje mi to poczucie, że
zawsze mogę wrócić do chwili, która mnie urzekła.
Lubię bawić się światłem. Utrwalać piękno, które
niejednokrotnie trwa bardzo krótko. Dzięki mojemu hobby mogę zobaczyć wiele
cudnych momentów, które tak łatwo przegapić. Przykładowo. Zrobienie zdjęcia
wschodowi słońca na Śnieżce wymaga wstania o czwartej rano i wyjścia ze
schroniska w momencie gdy wszyscy inni jeszcze śpią. Sfotografowanie pięknego
zachodu słońca zmusza do włóczenia się nocą po lesie.
A przecież w tym czasie można byłoby siedzieć w domu przed
telewizorem nie widząc jakie piękne spektakle odbywają się w przyrodzie. Jak
słońce schodząc za horyzont daje niepowtarzalne, ciepłe światło, a ludzie i przedmioty
rzucają na ziemie piękne długie, powłóczyste cienie.
Jak pięknie skrzy się śnieg przy mrozie minus 15 stopni.
Wszyscy siedzą w ciepełku, a fotograf zamarza w terenie, zdolny do największych
poświęceń dla zrobienia zdjęcia.
Mając aparat w ręku ma się pretekst, żeby wyjść z domu na
spacer. Wtedy można spotkać na Starówce parę młodą, która właśnie wyszła z
kościoła po zawarciu związku małżeńskiego. Facet obok bawił się w tworzenie
baniek mydlanych. A zdjęcie połączyło te dwie chwile dając niepowtarzalny efekt.
Świat jest bardzo ciekawy. Wart uwiecznienia. Nieważne, jaki
ma się aparat. Ważne żeby starać się robić jak najciekawsze zdjęcia,
wykorzystując wszystkie możliwości posiadanego sprzętu fotograficznego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz