wtorek, 5 lutego 2013

Urugwaj w pigułce

Ciekawym pomysłem na spędzenie czasu jest jednodniowa wycieczka z Buenos Aires do Colonia de Sacramento w Urugwaju.
Miasto powstało w XVII wieku nad rzeką la Plata. Do dziś zachowały się budowle i sieć ulic z tamtego okresu.
Do Colonii wyrusza się z portu w Buenos olbrzymim promem zabierającym na swój pokład nawet samochody. Na promie jest restauracja i sklep. Wrażenie robi prędkość z jaką prom pokonuje Rio de la Plata. 95km przepływa w godzinę.
Po przybyciu na miejsce, po odprawie paszportowej wita nas urugwajska pani przewodnik. Typ wojskowy. Naprzód marsz do autokaru. Wsiadamy i po 10 minutach znajdujemy się w knajpie (lunch wliczony w cenę wycieczki). Knajpa oględnie rzecz ujmując średnia. Upał jak sto pięćdziesiąt - klima nie działa. Gorąco, zaczynamy płynąć. Na początek zupa jarzynowa - woda i kilka kawałków czegoś tam... Drugie: kotlet panierowany z jakiegoś dziwnego, czarnego mięsa i zimne frytki. Nawet nie tknęłam. Na deser ma być beza... ojej zabrakło. I tak siedzimy 1,5 godziny bo autokar nas odbiera w umówionym czasie. Nareszcie koniec. Jedziemy zwiedzać Colonia de Sacramento. Najpierw obrzeża miasta. Koloseum - rudera. "W rewitalizacji", cytując przewodniczkę. Wybudowali miejsce do walki byków, a jak już było gotowe zorientowali się, że urugwajskie prawo zabrania mordowania zwierząt na pokazach. Jedziemy dalej elektrownia - rudera. W rewitalizacji..., po zamknięciu koloseum nie była potrzebna. No to dalej. Hipodrom. Zamknięty - w rewitalizacji. Wybudowano tor wyścigowy ale się okazało, że wieją tam za duże wiatry i drzewa padają na tor. Dalej molo... w rewitalizacji. Tego już było za wiele. Wszyscy zaczęli się tak śmiać, że przewodniczka nie wiedziała co się dzieje. Wreszcie dotarliśmy do upragnionej starówki, zabytku UNESCO. A tam obraz nędzy i rozpaczy. Obskurne walące się domy, ale zabytki. Pani przewodniczka mówi "tu jest muzeum ale już zamknięte... tu jest kościół ale już zamknięty..." To się jej pytam czemu zaczęliśmy od lunchu w knajpie, żeby potem wszystko było zamknięte. Cisza.... Dla rozładowania atmosfery pani mówi "to za dolara możecie wejść na latarnię morską". Idziemy. Jak już pan wreszcie dał się ubłagać żeby nas obsłużyć i zainkasować pieniądze okazuje się, że mamy płacić od osoby 2 dolary. A wypisane na tabliczce, że jeden. Pytam pana czemu tyle, on na to "jak się nie podoba to se idźcie". To poszliśmy.
Potem dostaliśmy 2 godziny wolnego, do odjazdu promu. Co tu robić? Patrzymy jakaś kawiarnia. Małe piwo 6 dolarów. O nie, nie idziemy. To może sklepy. Pełno chińszczyzny w cenach kosmicznych. Wszelkie próby negocjacji kończyły się wypraszaniem ze sklepu. Kocham Urugwajczyków...
Na szczęście 2 godziny minęły i wróciliśmy na prom, który wyruszył w trasę podczas strasznej burzy. Nie wiedziałam, że tak można, ale było można. Trochę trzęsło, ale dojechaliśmy bezpiecznie.
Mimo wszystko cieszę się, że byłam w Urugwaju. Mam pieczątkę w paszporcie ;)




















Brak komentarzy:

Prześlij komentarz